Poranek we Włoszech. Wychodzę na wąską uliczkę i od razu czuje zapach wyśmienitej kawy. Nie mogę nie wejść do jednej z wielu kawiarenek, z których rozlega się stukot filiżanek. Piję espresso, zagryzam pysznym cornetto i ruszam w podróż po Wiecznym Mieście.
Monumentalny biały „tort weselny” – tak Rzymianie nazywają złośliwie Vittoriano na Piazza Venezia. W słońcu błyszczy naprawdę jakby był z lukru, nie zatrzymuję się na dłużej.
Podążam w kierunku Piazza Navona. „Najpiękniejszy plac na świecie” – tak mówią i chyba mają rację, szczególnie kiedy patrzę na fontannę Neptuna i Czterech Rzek. Tu nie można się nie zatrzymać, idę po loda do pobliskiej gelateria, siadam przy fontannie i rozkoszuje się tą eksplozją smaku i dźwięku na moje zmysły… aksamit lodów i szum wody, dla takich chwil naprawdę warto żyć.
Choć wiele razy widziałam już Panteon to nadal robi on na mnie niesamowite wrażenie, kto i jak go zbudował nie wiadomo, ale na pewno był artystą.
Po dawce sztuki starożytnej zmieniam klimat na bardziej nowoczesny i udaje się do EUR, czyli nowoczesnej dzielnicy Rzymu na południu. Krótka podróż metrem i „prossima fermata” (następny przystanek) EUR Magliana. Widok wieżowców w Rzymie jest tak nienaturalny, że można by pomyśleć, że jest się w innym mieście. Nie tracę czasu i kieruje się w stronę tzw. kwadratowego koloseum lub szwajcarskiego sera, czyli Pałac hołdujący ludziom pracy. Słyszałam wiele niepochlebnych opinii na temat architektury EUR, ale nie zgadzam się z nimi, warto zobaczyć te wszystkie kanciaste, ale urokliwe budowle. Podróż w czasie metrem i wracam do historii.
Zatybrze, czyli najbardziej włoska dzielnica. Zapachy z wszechobecnych trattorii zniewalają mnie i zostaję skuszona na najlepszą pizzę jaką w życiu jadłam (mówię to po każdej włoskiej pizzy). Po takim jedzeniu spacer jest niezbędny, wybieram trasę wzdłuż Tybru i Wyspę Tybrową, po czym idę w stronę Watykanu.
Widzę już kopułę Bazyliki Św. Piotra, która góruje nad miastem, koniecznie trzeba wejść na nią i zobaczyć panoramę Wiecznego Miasta. Chociaż kolejka może przerazić, to tylko pozory, bo już za chwilę jedziemy windą i wspinamy się po setkach schodów w górę, po coraz ciaśniejszej klatce schodowej kopuły. Dałam radę i nie wiem co powiedzieć, tego widoku nie da się opisać, to po prostu trzeba zobaczyć… plac Świętego Piotra, via della Conciliazione i pajęczyna drobnych uliczek Rzymu. Kilka zdjęć wśród tłumu i schodzę w dół, ponieważ czas mija, a Rzym ma jeszcze tyle do zaoferowania.
Podziwiam Zamek Świętego Anioła, tylko z zewnątrz, ale kiedyś na pewno skuszę się na jego wnętrza. Spacer Via Vittorio Emanuele, jeszcze jedno spojrzenie na Piazza Venezia i już jestem na via dei Fori Imperiali, kierując się do Colloseum. Moja wyobraźnia chyba najbardziej pracuje w tym miejscu, szczególnie patrząc na gladiatorów zachęcających do zrobienia sobie w ich towarzystwie zdjęcia. Tak wspaniała budowla, cud architektury, a stał się świadkiem bezwzględności Cesarstwa Rzymskiego.
Jeszcze dwa bardzo ważne miejsca w Rzymie koniecznie muszę zobaczyć, pierwsze to Schody Hiszpańskie. Zawsze gdy wejdę na górę i patrzę na te schody, które obojętnie o jakiej porze roku i dnia są zajęte przez tłumy ludzi, to jestem szczęśliwa, że tak wiele ludzi docenia urok tego miasta i wie, że do uchwycenia jego kwintesencji potrzebna jest chwila zatrzymania.
Na wieczór zostawiłam sobie miejsce, w które mogę wpatrywać się bez przerwy, a nigdy mi się nie znudzi – Fontanna di Trevi. Chociaż otoczona przez setki ludzi, wsłuchując się w szum wody można poczuć się wyjątkowo i tak urokliwie, że ciężko mi stąd odejść.
Pożegnalne cappuccino w pobliskiej restauracji i… Addio Roma… przepraszam, ale nie żegnam się z Rzymem, bo moja moneta wrzucona prawidłowo przez lewe ramię do Fontanny di Trevi pozwoli mi tu wrócić… bo zawsze będę tu wracać… Arrivederci Roma!