Nie raz śniłam o słońcu Italii, palmach chylących ku mnie swoje zielone liście, zabytkach starożytności i renesansu oświetlonych, aby podziwiać ich piękno nie tylko za dnia, ale i w nocy. Moja marzenia spełniły się, kiedy stanęłam na rozgrzanej płycie lotniska Fiumicino w Wiecznym Mieście.
Już pierwszy krok do hali przylotów był ekscytujący, wokół mnie słychać było rozmowy w języku włoskim, a właściwie niekończącą się melodię, która pieściła me uszy. Przed oczami tańczyły setki napisów, w słowach jeszcze mi nie znanych: entrata, uscita, treno, biglietti, a usta szeptem starały się zrozumieć ich znaczenie.
Pociąg, metro i zameldowanie w hotelu, wokół mnie pełno uśmiechów i życzliwości, przekonałam się, że otwartość Włochów to nie tylko stereotyp. Po szybkim przeglądzie pokoju, wybiegłam nie chcąc stracić ani chwili z mojej podróży i słońca, które było jeszcze wysoko nad Rzymem.
Wspominając scenę z filmu „Dolce vita” skierowałam się ku Fontannie di Trevi, mapa nie była mi bardzo potrzebna, ponieważ tłum ludzi kierował się w stronę szumu niezliczonej ilości kropel wytryskających z najsłynniejszej fontanny na świecie. Kiedy ją ujrzałam zrozumiałam nadciągającą bez przerwy falę ludzi pragnących do niej wrzucić monetę i mieć zapewniony powrót w to magiczne miejsce.
Nie mogło mnie zabraknąć na Ponte Milvio – Moście Zakochanych, wiele razy oglądanego w klipie Tiziano Ferro „Ti scattero una foto”. Weszłam na most, obciążony olbrzymią ilością kłódek z wypisanymi imionami zakochanych. Różniły się od siebie wyznaniami miłości, datami, rysunkami, ale łączyło je uczucie dwójki zakochanych ludzi, którzy z ufnością wrzucili klucz od kłódki do Tybru, pieczętując swoją miłość być może na wieki.
Każda uliczka w Rzymie kryje coś niesamowitego, nie trzeba mieć mapy, aby odkrywać cuda Włoch. Przechodząc przez małą uliczkę oniemiałam, zobaczyłam „prawdziwego” Pinokio, od razu zaczęłam rozglądać się za Geppetto, który go wystrugał, ale zobaczyłam tylko motocykl również wykonany z drewna. Chłopiec z drewna był tak prawdziwy jakby miał za chwilkę wskoczyć na motocykl i popędzić ulicami stolicy Włoch.
Moja podróż do Rzymu nie mogłaby odbyć się bez spaceru po Forum Romanum. Choć na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że to góra gruzu, ale od wejścia na jego teren zaczyna intensywnie działać wyobraźnia i przenoszę się daleko w przeszłość czasów Cesarstwa Rzymskiego.
Nadszedł czas na wyciszenie i oderwanie się od zgiełku włoskich uliczek, niedziela spędzona w Watykanie daje ukojenie jakiego nie zaznałam w żadnym innym miejscu. Piękno architektury przyćmiewa unosząca się tu atmosfera, zadumy i modlitwy tysięcy wiernych. Warto poczekać na wieczorne oświetlenie Bazyliki, spektakularny efekt setek świateł. Nie tylko to miejsce tworzy łunę na granatowym niebie, Fontanna di Trevi, Schody Hiszpańskie, Koloseum są niesamowicie wdzięcznym celem nocnych spacerów, tym bardziej, że to miasto nigdy nie zasypia.
Czas pożegnania, jakże boleśnie było opuszczać miejsce, które tak wzbogaca, ale może to dlatego wspomnienia o nim tak urozmaicają życie i sprawiają, że nabiera kolorów.
Co zostało mi z podróży do Włoch? Piękne zdjęcia, pamiątki, kilka pocztówek, biletów z metra, cudowne wspomnienia, które ogrzeją najmroźniejszy zimowy wieczór oraz wiele smaków i zapachów, którymi Włochy po prostu tętnią. Słodycz dojrzałych w słońcu pomidorów, zapach pieczonej w kamiennym piecu pizzy, na której roztapia się ser, wyczuwalne na podniebieniu kawałki miąższu owoców zamienionych w lody o niezapomnianych smakach, bez tych smaków nie byłoby Bella Italia, tak jak bez aromatu kawy, który przyciąga z każdej kawiarni.
Jolanta Engler